Ostatnie zmiany: 20.08.2021 22:15(1188 dni i 12 godzin temu)
Zapraszamy do nabywania książki o histori naszej parafii i osiedla. Książka stanowi cegiełkę, a środki uzyskane ze sprzedaży będą przeznaczone na dokończenie budowy kościoła.
Zpraszamy do zapoznania się ze "Słowem wstępnym"
Masz pytania, uwagi?
Napisz do .
W 2017 roku masoneria będzie czciła trzechsetną rocznicę swego powstania. Sto lat temu, w roku objawień fatimskich, kiedy obchodziła dwusetną rocznicę swej obecności w świecie, zapowiedziała, że jej działalność wkracza w „trzeci etap”, którego celem jest ostateczna rozprawa z Kościołem. Z jaką obietnicą masoni wiążą zbliżający się kolejny jubileusz? Tego nie wiemy, jedno jest jednak pewne: podczas gdy my chcemy za osiem lat świętować zwycięstwo Kościoła, oni zrobią wszystko, by ludzkość obchodziła inne święto: zwycięstwo nad Kościołem. Pomogą im w tym liczne stowarzyszenia, ruchy i organizacje, które nie mogą znieść tego, że istnieje Dekalog, że jest Ewangelia, że są tradycyjne wartości, które decydują o wartości świata. Ci ludzie nie pozostawią nas w spokoju. Zrobią wszystko, by przeszkodzić nam w przygotowaniach do zwycięskiego jubileuszu. Tym bardziej że nasze zaangażowanie wiąże się z przyzywaniem Bożej potęgi, zdolnej nie tylko zniszczyć zło, ale nawet przemienić je w dobro!
Przez blisko trzysta ostatnich lat trwała wojna o ludzkie dusze. Masoneria robiła wszystko, by wygrać tę walkę. Po 1917 roku jej konfrontacja z Kościołem stała się szczególnie ostra. Jak będzie ona wyglądała w latach poprzedzających rok 2017? Będziemy atakowani od zewnątrz i od wewnątrz, jawnie i skrycie, przekupywani i zastraszani, wychwalani i wyszydzani... Ktoś będzie chciał uczynić nas bezsilnymi - nieważne czy na drodze strachu, czy dzięki wbiciu nas w pychę.
Czeka nas wielka bitwa o Kościół. Każda ze stron będzie w niej używać innej broni. My nie sięgniemy po ten sam oręż, co masoneria. Oznaczałoby to sromotną klęskę, bo samo wzięcie do rąk narzędzi krzywdy - nienawiści i szaleństwa, pociągnęłoby za sobą naszą porażkę. Gdzie jest broń zła, tam nie ma miejsca na pomoc z nieba. A właśnie jej przyzywamy, wpatrzeni w Fatimę, uczący się jej i ożywiający w sobie pragnienie, by „zwycięstwo przyszło przez Maryję”.
I przyjdzie. Ale błędem byłoby nie rozpoznać przeciwnika i zlekceważyć jego potęgę. Bylibyśmy bezbronni, wystawieni na śmiertelny cios...
Kto wygra wielką bitwę, w której ważą się losy Kościoła i przyszłość świata? Dla wielu z nas znaki czasu wcale nie są jednoznaczne. Dziś na większości frontów zwycięża idea życia bez Boga i Kościoła i wydaje się, że tej wrogiej nam siły nic już nie powstrzyma. Świat, władza, pieniądze są po ich stronie. A jednak mamy pewność zwycięstwa. Jego źródło sięga 13 października 1917 r., kryte w znaku, który towarzyszył ostatniemu objawieniu Matki Bożej w Fatimie. Przekazany nam - znak cudu słońca.
Coraz częściej zwraca się dziś uwagę na fakt, że fatimski cud słońca jest znakiem apokaliptycznym. To bez wątpienia wielopłaszczyznowe ostrzeżenie przed czekającym nas atakiem zła. Jego interpretacje są różnorodne: od groźby wojny atomowej, przez zderzenie z ciałem kosmicznym, po naruszenie równowagi naturalnej w świecie. Podobnie jak wydarzenia spisane przez św. Jana w Księdze Apokalipsy, budzące początkowo lęk, przesuwają czas w kierunku ostatecznego triumfu Boga, tak i fatimska forma „opowiadania przez znaki” najpierw budzi grozę, jednak w momencie gdy wszystko zdaje się już wskazywać na nadejście chwili zagłady, przewraca się mroczna karta historii i oto czytamy o nowym, lepszym świecie - o zwycięstwie dobra nad złem, miłości nad nienawiścią, Kościoła nad jego nieprzyjaciółmi. Słyszymy, że nasze dzieci będą żyć w innych czasach, że z Fatimy tryśnie światło, które zmieni świat, że nadejdzie chwila triumfu Niepokalanego Serca Maryi.
Nie będzie to jednak czysta interwencja Nieba, którą będziemy oglądać z bezpiecznej pozycji widzów. Siostra Łucja zapowiada, że z pokoleniem szatańskim walczyć będzie pokolenie Niepokalanego Serca. Chrystusowi zawdzięczamy odkupienie, ale Maryja jest przy Nim obecna i czynnie zaangażowana jako Współodkupicielka. Podobnie spełnienie obietnicy fatimskiej dokona się dzięki działaniu samego Boga, ale wielką rolę odegra tu współdziałanie ludzi, którzy - choć może rozproszeni po świecie - siłę swą i odwagę będą czerpać z tego samego źródła, z Niepokalanego Serca Maryi. Ono będzie ich nową jakością życia, Ono też doprowadzi do tego, że nastaną nowe czasy. Dlatego Siostra Łucja nazywa tych ludzi krótko: „nowe pokolenie”. Odniesie ono zwycięstwo, ale czy nie będzie jak fatimski znak ostatniego objawienia: zwycięży, gdy zdawać się będzie, że wszystko już stracone? Tak przedstawia się reguła Ewangelii: zdawało się wszystkim, że Chrystus przegrał na krzyżu, że szatan zwyciężył. Tymczasem, gdy została już pogrzebana ostatnia nadzieja, Pan zmartwychwstał...
Przypomnijmy sobie, że w godzinie Męki Zbawiciela wszyscy zwątpili i uciekli. Jedna Maryja nie zgasiła w swym sercu wiary w zwycięstwo Boga. Dlatego dziś ma nas Ona prowadzić do zwycięstwa. Jest dla nas wzorem, pomocą i siłą.
Wokół już toczy się bitwa. Wcale nie musi być krwawa. Dzisiejsze podboje prowadzi się przy użyciu broni ekonomicznej i medialnej. Wystarczy uzależnić dane państwo od innych przez kontrolę jego surowców, eksportu i miejsc pracy, a wolny kraj stanie się własnością obcych rządów. Zaczynamy pracować już nie dla siebie, lecz dla innych, a troszczymy się o nasz kraj tylko po to, aby okupant mógł żyć w nieskażonym i przyjaznym dla siebie środowisku. Wojsko, zdobywając dane obszary, niszczy je i trzeba je potem odbudowywać. Czy nie lepiej zająć teren bez niepotrzebnych wystrzałów? Tak samo wygląda współczesna wojna cywilizacji zła z cywilizacją dobra. Dobro prześladowane mogłoby wzrastać, lepiej więc zmienić definicję dobra i przekonać ludzi, że nowoczesny człowiek wyzbył się wąskich przesądów i dobrem jest dla niego to, co stanowi synonim egoizmu, przyjemności, niczym nieokiełznanej wolności.
Dziś jesteśmy świadkami walki opartej na strategii nazywanej w języku Fatimy przemianą „od wewnątrz”. Tak właśnie zapadł się do środka ustrój komunistyczny. Bez jednego wystrzału, bez przelewu krwi, bez interwencji z zewnątrz rozebrano komunizm. To, co było po ludzku niemożliwe - upadek pełnego agresji i posiadającego nieobliczalną moc militarną mocarstwa - dokonało się na drodze pokojowej. Znamy tę historię. Wiemy, że demontaż komunizmu rozpoczął się od poświęcenia Rosji i świata Niepokalanemu Sercu Maryi. Jan Paweł II dał Niebu prawo do interwencji. A przecież Niebo jest nad każdym miejscem i Bóg potrafi (takie są plany Jego Opatrzności) zdemontować każdą machinę zła, nie zapraszając do tego obcych wojsk, nie dopuszczając do pomocy ludzi gotowych podpalić lont trzeciej wojny światowej.
Nad każdym punktem świata, nad każdym ludzkim istnieniem pochyla się nisko Niebo, zdolne zmienić świat. Ale pamiętajmy: tak samo jest z piekłem - jego siły są niebezpiecznie blisko, gotowe do rozpoczęcia cichego demontażu dobra. Znów bez jednego wystrzału, bez oficjalnej konfrontacji. Szatan potrafi w ciszy i ukryciu zabić dobro i umieścić na jego miejscu zło. Potrafi przekonać ludzi, że mają oddać złu swoją ziemię uprawną, mają troszczyć się o wzrost ziarna zła, mają niecierpliwie wyglądać jego owoców. Okażą się one upiorne, ale wtedy będzie już za późno. Oddychamy z ulgą, wiedząc, że owoce z drzewa zła nie zdążą spaść na ziemię, że w ostatniej chwili ich dojrzewania wydarzy się coś, co zmieni kierunek dziejów świata. Jak tańczące na niebie nad Fatimą słońce - oderwane już od swego miejsca, zaczęło nieuchronnie spadać na ziemię, by spopielić świat, ale w ostatniej chwili niewidzialna siła włożyła je z powrotem w jej orbitalny krąg... Jak kula zamachowca mająca za tysięczny ułamek sekundy rozszarpać tętnicę Papieża i zabić go, a jakaś siła odchyliła bieg pocisku... Tak będzie też w dniach, kiedy wypełni się wielkie proroctwo Fatimy ogłaszające triumf Niepokalanego Serca Maryi i początek epoki pokoju.
Strategia ukrytego działania zła i zajmowania dobra „od wewnątrz” ma według badaczy orędzia fatimskiego, ale i wedle wielu współczesnych objawień, swoją nazwę. Jej imię to właśnie „masoneria”.
Przyznajmy, mroczny fenomen masonerii niesie ze sobą więcej pytań niż odpowiedzi. Chciejmy więc przyjrzeć się temu, stosując fatimską metodologię: pochylając się nad znakami czasu. Naśladujemy w ten sposób Jana Pawła II, który był niesłychanie wyczulony na znaki czasu i umiał rozpoznawać ich ukryte znaczenie. Jedno jest pewne: dziś mają one dwa odcienie - mroku i światła. Jedne pochodzą z piekła, drugie przychodzą do nas z Bożego Królestwa w Niebie.
Wiele jest ciemnych znaków ujawniających prawdę o masonerii. Są one wszędzie; w każdym czasie, w każdym kraju, czasem nawet tuż, tuż przy naszym życiu. Opiszmy tu tylko trzy - te, które wiążą się bezpośrednio z Orędziem fatimskim. Pierwszy znak przynosi nam nasz rodak, wielki święty i sługa Maryi, ojciec Maksymilian Kolbe. Był on naocznym świadkiem podniesienia głowy przez masonerię i odkrył jedyny sposób na pokonanie nieprzyjaciela. Wskazał na Niepokalaną, która „zdepcze głowę węża”. Maksymilian całe swe życie związał z Maryją i dla Niej chciał zdobyć świat, zdobyć świat dla Niepokalanej znaczy bowiem - odebrać go szatanowi.
Rok 1917
Rozpoczął się rok 1917. W rocznicę śmierci Giordano Bruno (spłonął na stosie 17 lutego) młody Kolbe, który przebywał w Rzymie na studiach teologicznych, był świadkiem masońskiej procesji przez Rzym. Był to ciemny „znak czasu”, który polski franciszkanin odczytał niezwykle trafnie i na który odpowiedział całym swoim życiem.
Gdy Maksymilian Kolbe znalazł się w Rzymie, rozpoczynały się właśnie obchody dwusetnej rocznicy powstania pierwszej loży masońskiej i świętowano ogłoszenie przez nią manifestu mówiącego o szybkim końcu Kościoła. Droga ku temu została już wytyczona, a program na nadchodzący czas ustalony. Ogłoszono: „Nie zniszczymy Kościoła rozumowaniem, ale psuciem obyczajów”. Polski franciszkanin patrzył głęboko wstrząśnięty, jak po ulicach Rzymu przesuwała się bezkarnie parodia kościelnej procesji, a na jej czele niesiono czarny sztandar, przedstawiający świętego Michała Archanioła leżącego pod stopami triumfującego Lucyfera. Widział umieszczone pod oknami Watykanu masońskie chorągwie. Był świadkiem rozdawania ludziom ulotek wzywających policję do wkroczenia do Watykanu. Czyjaś ręka napisała: „Diabeł będzie rządził w Watykanie, a papież będzie jego gwardią szwajcarską”, czyli najbardziej mu oddanym sługą.
To właśnie wtedy w sercu franciszkanina zrodziła się idea, którą można zamknąć w jednym haśle: Niepokalana i Jej Rycerstwo. Bo Maksymilian Kolbe wiedział, że przyjdzie zwycięstwo Niepokalanej, więcej - że przyjdzie ono przez oddanych Jej ludzi. Znak czasu został odczytany i nie pozostawiony bez reakcji... Świętego czekała szaleńcza praca.
Resztę już znamy. Po powrocie do Ojczyzny św. Maksymilian zakłada pierwszy Niepokalanów. Potem jeszcze jeden, w dalekiej Japonii. Służy Niepokalanej, a Jej rycerzom nakazuje modlić się za masonerię. Każdy członek Rycerstwa Niepokalanej miał codziennie odmawiać modlitwę: „O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy... i za wszystkimi, którzy się do Ciebie nie uciekają..., a zwłaszcza za masonami i poleconymi Tobie”.
Maksymilian wiedział, że atak na Kościół idzie przez masonerię. Zwycięstwo Niepokalanej oznaczało walkę z tą wszechobecną organizacją, walkę, która zakończy się zwycięstwem Niepokalanej.
A Maksymilian został świętym. Czy nie jest to dla nas kolejny znak wskazujący drogę?
Początek XX w.
Drugim znakiem ukazującym potęgę i determinację masonerii, która ogłosiła, że nie spocznie, dopóki nie zniszczy Kościoła, jest historia Portugalii - kraju objawień fatimskich. Przez wiele wieków była ona zwana „Ziemią Najświętszej Maryi Panny”, jednak w XVIII i XIX wieku zaczęła ulegać siłom antykościelnym. Pierwszy atak masonerii przeprowadzono na tamtejszy Kościół we wrześniu 1759 roku. Joseph de Cavalho, zagorzały wróg katolicyzmu i mason, zmusił króla Józefa I do podpisania edyktu usuwającego jezuitów ze wszystkich stanowisk państwowych. Osłabiony Kościół stał się bezradny wobec antyklerykalnej propagandy, która objęła cały kraj w epoce Wielkiej Rewolucji Francuskiej. W XIX wieku katolicka monarchia coraz bardziej ustępowała wobec wzrastającej nienawiści partii rewolucyjnych popieranych przez intrygi masonerii. W końcu, 1 lutego 1908 roku, dwaj masoni dokonali w Lizbonie zamachu na króla i jego syna, następcę tronu. Dwa lata później masoneria zdołała doprowadzić do ogłoszenia Portugalii republiką. Rozpoczął się okres gwałtownych prześladowań Kościoła. Rozwiązano konwenty i klasztory, skonfiskowano majątki kościelne. Popłynęła rzeka ustaw wymierzonych w Kościół.
Te wszystkie wysiłki osiągnęły swój szczyt w ustawie o rozdzieleniu Kościoła od państwa, przegłosowanej 20 kwietnia 1911 roku. Jej twórca, Afonso Costa, oświadczył: „Dzięki temu prawu w ciągu dwóch pokoleń katolicyzm zostanie całkowicie usunięty z Portugalii”.
Determinacja i wpływy masonerii były tak silne, że można było przypuszczać, iż te zuchwałe plany rzeczywiście się powiodą, że spełni się buńczuczna zapowiedź masonerii - wymazanie Kościoła z mapy historii. A jednak stało się inaczej. Plany masonerii zostały pokrzyżowane najpierw przez zdecydowane działania Papieża Piusa X, a następnie przez zupełnie nieoczekiwane objawienie się Matki Bożej w Fatimie, która przyniosła Orędzie o zwycięskim, „nowym” nabożeństwie - czci Jej Niepokalanego Serca.
Rok 1917
Są ludzie, którzy wciąż nie wierzą w masońskie plany wobec Kościoła. Jeśli ktoś w nie wątpi, niech przyjrzy się kolejnemu znakowi - historii objawień fatimskich. W samej Fatimie obecna jest masoneria. Przywołajmy trzy momenty.
To nieprzypadkowo mason Oliveira dos Santos porywa małych wizjonerów, by zmusić ich do wyznania sekretu i ogłoszenia, że nie ma objawień, bo nie ma Boga! Arturo Santos, z zawodu kowal, w wieku 26 lat wstąpił do loży masońskiej w Leirii, a następnie założył odrębną lożę w Ourem. 13 sierpnia 1917 r. aresztował Hiacyntę, Łucję i Franciszka i poddał je wielogodzinnemu przesłuchaniu. Groził im torturami. Bez skutku.
Jak zakończyły się tamte wydarzenia? Mason Santos musiał szukać pomocy u ojca Hiacynty i Franciszka, groził mu bowiem samosąd. Przegrał, a życie uratowali mu ci, których najbardziej skrzywdził. Dziwny to fatimski znak czasu...
Przypomnijmy inną próbę położenia kresu objawieniom Matki Bożej. W nocy z 23 na 24 października 1917 r. grupa masonów z prowincji Santarem próbowała ściąć dąb skalny, na którym ukazywała się Matka Najświętsza. Jest to co najmniej dziwne, ale pomylili drzewa i ścięli zupełnie inne! Nazajutrz rano zorganizowali swoją „manifę” - parodiujący procesje kościelne szyderczy przemarsz, w którym obnosili kawałki „świętego drzewa”, wyśmiewając przy tym Litanię do Najświętszej Maryi Panny. Ale co się stało? Marsz został rozproszony, a jego uczestnicy, którzy chcieli wykpić „łatwowiernych głupców”, sami zostali ośmieszeni. Wieśniacy wyprowadzili na ich spotkanie stado osłów, które swym rykiem zagłuszyło bluźniercze okrzyki. Potem śmiano się, że nawet osły nie chciały słuchać masońskiego krzyku...
A czy wiemy, że w dniu 13 października pewien mason czaił się z nożem, by po zakończeniu objawień zabić fatimskich wizjonerów? Pokazywał go tym, których spotykał, i przechwalał się, że zabije tych troje dzieci, tych „fałszerzy”. Zabije, gdy stanie się wreszcie jasne, że oszukiwały i zwodziły ludzi. Zabije, jeśli nie będzie cudu, jeśli nic się nie stanie. Ale cud był.
Co się stało z nożownikiem z Fatimy? Po zakończeniu objawienia człowiek ten ruszył w drogę powrotną. Był tak chory, że dotarłszy do pobliskiego Riachos, nie mógł kontynuować podróży. Musiał zatrzymać się dziesięć minut drogi od Cova da Iria. Rankiem znaleziono go martwego... Taki znak pozostawiła nam Matka Najświętsza w dzień po swym ostatnim objawieniu w Fatimie. Pokazała, czym się kończy atak na Nią i Jej dzieci...
Objawienia fatimskie były dla portugalskich wolnomyślicieli „żałosną i wsteczną próbą pogrążenia Portugalczyków raz jeszcze w ciemności czasów przeszłych”. Nie dziwi, że ogłosili oni manifest, w którego zakończeniu czytamy: „Wyzwólmy się i oczyśćmy nasze umysły nie tylko z głupawej wiary w takie ordynarne i śmiechu warte sztuczki jak Fatima, ale zwłaszcza z jakiejkolwiek wiary w to, co ponadnaturalne, i w rzekomego Boga wszechmogącego, wszechwiedzącego - i w ogóle 'wszech'. Jest to narzędzie łajdaków o wyrafinowanej wyobraźni, którzy dla własnych celów pragną zdobyć łatwowierność ludu”. Nie poprzestano na deklaracjach i zachętach. W dniu 6 marca 1921 r. grupa masonów podłożyła ładunek wybuchowy pod prowizoryczną kaplicę postawioną na miejscu objawień oraz pod drzewo, którego cztery lata wcześniej nie udało się im ściąć. Eksplodowały trzy ładunki, niszcząc dach kaplicy; bomba podłożona pod drzewem nie wybuchła. Ale figury Matki Bożej Fatimskiej nie udało się zniszczyć. Tej nocy zabrała ją do swego domu pewna pobożna kobieta...
Jak odczytujemy te znaki? Znaki Fatimy są jednoznaczne. Zwycięstwo przyjdzie, ale będzie to zwycięstwo nie masonerii, lecz Najświętszej Panny - Maryi Niepokalanej i Jej Niepokalanego Serca.
Czas przyjrzeć się jasnym znakom przychodzącym z Nieba. Ciekawe, że mnożą się współcześnie objawienia, w których Maryja ogłasza z mocą nadejście swego zwycięstwa. Mówi wprost o Fatimie i mówi jednoznacznie o nadchodzącej klęsce masonerii.
Zacznijmy jednak od wcześniejszego proroctwa, przekazanego nam przez św. Katarzynę Emmerich. Oto fragment jej zapisków: „Ujrzałam straszne skutki działań wielkich propagatorów 'światła', widoczne wszędzie tam, gdzie dochodzili oni do władzy i przejmowali wpływy albo dla obalenia kultu Bożego oraz wszelkich praktyk i pobożnych ćwiczeń, albo dla uczynienia z nich czegoś równie próżnego jak używane przez nich słowa: światło, miłość, duch. Usiłowali pod nimi ukryć przed sobą i innymi opłakaną pustkę swych przedsięwzięć, w których Bóg był niczym. (...) Zobaczyłam ludzi z tajnej sekty podkopującej nieustannie wielki Kościół (...) W tym czasie widziałam tu i tam na całym świecie wielu ludzi dobrych i pobożnych przede wszystkim duchownych znieważanych, więzionych i uciskanych i miałam wrażenie, że któregoś dnia staną się męczennikami. (...) Kościół był już w dużej mierze zburzony, tak że pozostawało jeszcze tylko prezbiterium z ołtarzem. Ujrzałam burzących, jak weszli do niego razem z bestią. Wchodząc do Kościoła z bestią, burzyciele zastali tam potężną niewiastę pełną majestatu. Zdawało się, że spodziewała się dziecka, szła bowiem powoli. Nieprzyjaciół ogarnęło przerażenie na jej widok, a bestia nie mogła postąpić nawet o jeden krok. (...) Zobaczyłam wtedy bestię uciekającą w kierunku morza, a nieprzyjaciele biegli w wielkim nieładzie.
Zobaczyłam Kościół św. Piotra i ogromną liczbę ludzi pracującą, by go zburzyć. Ujrzałam też innych, naprawiających go. Linia podziału pomiędzy wykonującymi tę dwojaką pracę ciągnęła się przez cały świat. Dziwiła mnie równoczesność tego, co się dokonywało. Burzyciele odrywali wielkie kawały (budowli). Byli to w szczególności zwolennicy sekt w wielkiej liczbie, a z nimi - odstępcy. Ludzie ci, wykonując swą niszczycielską pracę, wydawali się postępować według pewnych wskazań i jakiejś zasady. Nosili białe fartuchy, obszyte niebieską wstążką i przyozdobione kieszeniami z kielniami przyczepionymi do pasa. Mieli szaty wszelkiego rodzaju. Byli pomiędzy nimi ludzie dostojni, wielcy i potężni w mundurach i z krzyżami, którzy jednak nie przykładali sami ręki do dzieła, lecz kielnią oznaczali na murach miejsca, które trzeba było zniszczyć. (...) Zburzono już całą wewnętrzną część Kościoła. Stało tam jeszcze tylko prezbiterium z Najświętszym Sakramentem. (...) Zobaczyłam, że na końcu Maryja rozciągnęła płaszcz nad Kościołem i nieprzyjaciele Boga zostali przepędzeni. (...) Zobaczyłam, że Rzym stoi jak wyspa, jak skała pośrodku morza, gdy wszystko wokół niego obraca się w ruinę. Gdy patrzyłam na burzących, zachwycała mnie ich wielka zręczność. Posiadali wszelkie rodzaje maszyn, wszystko dokonywało się według pewnego planu. Nic nie waliło się samo. Nie robili hałasu. Na wszystko zwracali uwagę, uciekali się do różnorodnych podstępów i kamienie wydawały się często znikać w ich rękach. Niektórzy z nich ponownie budowali; niszczyli to, co było święte i wielkie, a to, co budowali, było próżne, puste i powierzchowne”.
Wizja św. Katarzyny w plastyczny sposób ukazuje atak masonerii na Kościół. Ale znów ich działania kończą się niepowodzeniem. W ostatnim niemal momencie przychodzi zwycięstwo. Zwycięstwo Maryi...
Przytoczmy jeszcze Jej słowa wypowiedziane w maju 1994 r. do ks. Gobbiego: „Moje Orędzie jest przesłaniem apokaliptycznym, ponieważ jesteście w samym sercu tego, co zostało wam ogłoszone w ostatniej i jakże ważnej Księdze Bożego Pisma (...) W Fatimie ogłosiłam wam wielką walkę pomiędzy Mną - Niewiastą obleczoną w słońce, a ogromnym czerwonym Smokiem, który doprowadził ludzkość do życia bez Boga. Przepowiedziałam wam też podstępne i mroczne działanie masonerii, która odwodzi was od zachowywania Prawa Bożego i czyni ofiarami grzechu i nałogów. Jako czuła Matka chciałam was przede wszystkim ostrzec przed wielkim niebezpieczeństwem zagrażającym dziś Kościołowi z powodu licznych diabelskich ataków, usiłujących go zniszczyć”.
Na szczęście znamy już zakończenie. Matka Najświętsza ukazała nam, jak będzie wyglądać Wielki Finał. Nadejdzie zwycięstwo Jej Niepokalanego Serca i pokój zstąpi na świat. By jednak tak się stało, Maryja potrzebuje „nowego pokolenia”, walczącego ze złem tą bronią, którą sama wskaże - jedyną skuteczną...
Wizjonerka z Fatimy spełniła to życzenie. Rok po odejściu Siostry Łucji trafiła do naszych rąk interpretacja Orędzia odczytana przez nią w ten dla naszego pokolenia najważniejszy ze wszystkich sposobów. W swych zapiskach podkreśla, że fatimskie Orędzie jest skierowane do nas - jest na dziś... Bo znaki, w których Siostra Łucja widziała klucz do zrozumienia aktualności Orędzia z Fatimy, sięgają ostatnich lat jej życia. Są wśród nich już znaki znamionujące XXI wiek. Jej przemyślenia zaś układają się przed naszymi oczami (może lepiej powiedzieć: w naszych sercach) w słowa fatimskiego manifestu, który jest osobistym manifestem Siostry Łucji. Oby stały się one dla nas - jak pisze o swych refleksjach sama Siostra Łucja - „błyskiem nowego oświecenia” i programem tych, którzy zostali przez Najświętszą Maryję wybrani i przeznaczeni na twórców „nowego pokolenia”, które zwycięży zło.
„Nowe” - to słowo, które najlepiej definiuje ostatnie spojrzenie Siostry Łucji na Fatimę. „Nowe oświecenie”, „nowe światło”, „nowe nabożeństwo”, „nowe pokolenie”. Zamyślenia wizjonerki nad orędziem fatimskim „wszystko czynią nowym”!
Nic u Boga nie jest przypadkowe. Kiedy Bóg podejmuje jakieś działanie, nigdy nie jest ono jak zbłąkana kula; zawsze wiedzie prosto do celu. Co więcej, Pan nie spocznie, aż Jego „pocisk wszechmocy” wybuchnie nadprzyrodzonością w ludzkich sercach i rozerwie struktury zła, w które jesteśmy uwikłani my, słabi, grzeszni i bezradni. Pamiętamy starotestamentalne zapewnienie: „Moje słowo nie powróci, dopóki nie spełni tego, co zamierzyłem”. A zamierzeniem Boga jest nasze zbawienie.
Tak oto przed naszymi oczami staje w Bożym blasku najwspanialsze objawienie Maryjne, jakim Bóg obdarzył świat. To Fatima, objawienie, które nie odchodzi od nas z upływem czasu, które wkracza w życie kolejnych pokoleń i które dziś ukazuje nam swe niepokojące przesłanie, przesłanie mające dotknąć naszych serc. Nasze serca - oto jego cel. A Maryja nie spocznie, dopóki nie zostanie on osiągnięty! To dlatego Fatima wciąż pozostaje kategorią teraźniejszości, co więcej, w nasze „teraz” zdaje się być ona wpisana głębiej i wyraźniej niż w pierwsze lata czasu fatimskiego. Bo - poucza nas Siostra Łucja - czas się zbliża, odległość, jaką musi jeszcze pokonać Boży splendor łaski, by swym uderzeniem zniszczyć zło, jest tak bliska, że zdaje się już graniczna. Stoimy na krawędzi czasu.
Słysząc te słowa, niektórzy drżą, napełnieni lękiem. Czy jednak mamy się czego bać? U Boga nic nie jest przypadkowe, nic nie jest też niebezpieczne! Przecież Bóg jest odwieczną Mądrością, przecież Bóg jest nieskończonym Miłosierdziem, a to oznacza, że jeśli nie pozostaje obojętny na atak zła, gdziekolwiek by ono nie było, to Boskie rozwiązanie problemu grzechu nigdy nie niesie ze sobą śmierci. Bóg nie chce zabijać, chce ocalić.
Taka właśnie jest Fatima! To także pierwsze „nowe” przesłanie dla nas, zaangażowanych przez Boga w walkę z rozrastającą się wokół nas cywilizacją zła. Uczy Siostra Łucja: „Kiedy ludzie pragną zwyciężyć przeciwnika, przygotowują narzędzia wojny. Natomiast Bóg przygotowuje narzędzia pokoju, modlitwy i poświęcenia, które wypełniają wolę Ojca przez podążanie za Chrystusem w wyrzekaniu się samych siebie” (PF1 58).
Zatrzymajmy się na chwilę, spowolnijmy czas; niech nie biegnie on szybko i beznamiętnie, niech będzie sposobnością, by wsłuchać się w Orędzie przyniesione od Boga przez Maryję. Słyszymy słowa: pokój, modlitwa, poświęcenie, wyrzeczenie się siebie... Naśladowanie Chrystusa pełniącego wolę Ojca, nawet jeśli prowadzi ono na krzyż... Kiedy pytamy o treść fatimskiego Orędzia wpisanego w nasze czasy - w nasz graniczny czas - musimy wypowiedzieć tych kilka słów i nauczyć ich na pamięć nasze serca. Zawoła ktoś ze zdumieniem: Nie znamy takiego przesłania z Fatimy! Gdzie mowa o Różańcu? Gdzie nabożeństwo pierwszych sobót? Gdzie błędy Rosji?
Odpowiedź daje nam sama Siostra Łucja, a nam nie pozostaje nic innego, jak uznać autorytet jej słów i z wdzięcznością myśleć o niej jako o bezcennym darze, jaki Bóg zachował dla nas aż po początek trzeciego tysiąclecia. Siostra Łucja ogłasza swój niezwykły manifest. Dziś Fatima to apel o wzięcie do ręki czterech narzędzi, skutecznych w konfrontacji z tymi, którzy, atakując Kościół i Ewangelię, sięgnęli po brutalne narzędzia wojny. Nie zwyciężymy zła złem, przemocy przemocą. Pokonamy przeciwnika inaczej: mocą z wysoka, siłą, która niesie nawrócenie, potęgą, która rodzi tęsknotę za Niebem i budzi taką wrażliwość serca, że brud zła staje się nie do zniesienia i trzeba zmienić otaczający świat. A wówczas, jak uczy reguła fatimska - zło zapada się do środka, świat zmienia się od wewnątrz, a wszystko dzieje się bez rozlewu krwi.
Dzieło to, które spełnia się na naszych oczach, zaczęło się przed wiekami, nim ziemia powstała. Tak twierdzi Siostra Łucja, która była pilną uczennicą Niepokalanego Serca.
Wielu ludzi uważa, że objawienia fatimskie są „zbyt stare”, by mogły jeszcze nieść dla naszych czasów jakiekolwiek wiążące przesłanie. Ich zdaniem, były one ważne tylko do momentu, kiedy Kościół nie uznał za wiarygodne kolejnych objawień - więc tylko 14 lat, do końca 1932 r., kiedy w Banneux ukazała się „Matka Ubogich”, a w Beuraing „Matka Boża ze Złotym Sercem”. Jednak Siostra Łucja twierdzi coś przeciwnego: Objawienia z Fatimy są nadal aktualne! Dopóki nie spełni się to, co Pan zamierzył, misja Fatimy pozostanie ważna dla świata. Jak ważna? Kto wraz z Siostrą Łucją przyłoży ucho do Serca Bożego, zrozumie, że słyszy słowa Kogoś, kto wie wszystko i w czyich rękach spoczywają losy całego świata. Zrozumie, że dziś najważniejsza jest misja Fatimy!
A może nawet pojmie coś więcej? Niedługo przed śmiercią Siostra Łucja, spisując swe przemyślenia związane z objawieniami w Fatimie oglądanymi z nowej perspektywy, „w świetle czasów i wydarzeń”, ogłosiła, że Fatima to odwieczny plan Boga. Czytamy zdumieni: refleksje wizjonerki rozpoczynają się uwagą przekraczającą najszerszy nawet krąg czasowy, z jego wszystkimi znakami i wydarzeniami! Wizjonerka stwierdza zdecydowanie, że Bóg zaplanował odwiecznie, iż kiedyś nadejdzie dzień największego Maryjnego objawienia w całych dziejach świata, a jego data i jego treść zostały przez Niego wpisane w Jego odwieczne zamiary i stały się integralną częścią Jego Boskiej Opatrzności. Czytamy w zapisach wizjonerki: „Postrzegam Przesłanie od zawsze obecne w Bezkresnym Jestestwie Boga, by wysłać je na ziemię w dzień i godzinę przez Niego wyznaczone, w znakach i planach Jego nieskończonego miłosierdzia, jako jeszcze jeden apel o wiarę, nadzieję i miłość” (PF 12). „Bezkresne Jestestwo Boga”, owe w języku ojczystym Siostry Łucji „Imenso Ser de Deus”, będzie pojawiać się w najważniejszych refleksjach zapisanych dla nas - spadkobierców jej ukochanej Fatimy. Bo przesłanie Fatimy wyszło z Niego i ma nas do Niego doprowadzić...
Jak ważna musi być Fatima! Przyznajmy, że wciąż nie jesteśmy tego świadomi; może dopiero publikacja refleksji Siostry Łucji jest w stanie potrząsnąć nami tak gwałtownie, że obudzi nas z niebezpiecznego letargu, który uniemożliwia naszym sercom pełne zaangażowanie w duchowej walce po stronie Najświętszego Serca Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi. Zdumiewające, ale nawet świadectwo Jana Pawła II nie wystarczyło, by przekonać nas, że już czas odłożyć na bok wszystko inne i sięgnąć po „odwieczne” Orędzie fatimskie. Czy nie rozumiemy jeszcze tych „znaków i wydarzeń”: zamachu w dniu Matki Bożej Fatimskiej i zatrzymania Papieża przez dłoń Maryi, gdy ten przekraczał próg śmierci? Czy nie widzimy, że był to dar dla współczesnego świata, coś jak wzmacniacz Orędzia fatimskiego, tak bardzo potrzebny, skoro głos Fatimy pozostawał skutecznie zagłuszany przez otaczający nas zgiełk? Czy nie rozumiemy, że Fatima jest Orędziem pisanym z wielkiej litery, i że staje się to dla nas bardziej oczywiste, gdy słyszymy, że w życiu Jana Pawła II były obecne dwie figury Matki Bożej Fatimskiej - jedna towarzyszyła mu nocą, druga podczas dnia, jedna stała na nocnym stoliku w sypialni papieskiej, a Ojciec Święty całował przed snem dłonie i stopy Maryi, druga stała na biurku, przy którym pracował? To na niej spoczywał wzrok Papieża szukającego pomocy Nieba do znalezienia właściwych słów, które mogłyby dotknąć ludzkich serc. Czy nie rozumiemy, że we wszystkich papieskich tekstach, o czymkolwiek by one nie były, jest do końca czasów obecna Maryja - Pani z Fatimy; i że na kartkach papieru Jan Paweł II nie tylko wycisnął ciemny ślad swego pióra, ale też Maryja wyciskała na nim niewidoczny ślad łaski?; i że jeśli nie przemówią papieskie słowa, przekona potęga z Nieba otwierająca szczelnie zamknięte drzwi serc?
Ile razy trzeba przypominać, że Papież uważał, iż jego pontyfikat trwał zaledwie trzy lata; reszta to czas, który dała mu Maryja, by Ojciec Święty zrealizował to, co Bóg wpisał odwiecznie w Orędzie z Fatimy? Czy zapomnieliśmy już o znaku z października 2000 r., kiedy całe następne tysiąclecie zostało zawierzone przez Papieża Polaka nie komu innemu tylko właśnie Matce Bożej z Fatimy, którą Jan Paweł II nazywał „Madonną de Messagio” - „Panią Orędzia”? Tego wielkiego, jedynego, odwiecznego Orędzia... A misja Maryi sprowadza się dziś do przynoszenia nam tego odwiecznego przesłania pęczniejącego w czasie, dojrzewającego gdzieś w ukryciu serc. Tak, bo on wiedział, że dziś Maryja to Matka przynosząca Orędzie. I nie trzeba dodawać przymiotnika „fatimskie”, skoro jest ono od wieków wypisane w Sercu Boga i od wieków przygotowane jako ratunek dla dziś żyjących pokoleń. Czy trzeba dodawać, że to ratunek jedyny? Tak zresztą uważa sama Siostra Łucja, która nie pisze o Orędziu fatimskim, ale o Orędziu. Pokazuje to już tytuł, jaki nadała swoim ostatnim refleksjom: „Jak widzę Orędzie w świetle czasów i wydarzeń”. Dla niej przesłanie z Fatimy to po prostu Orędzie! To jedyne, najważniejsze, odwieczne. Orędzie naglące, wywracające trony władców, wywyższające pokornych, karmiące głodnych i odprawiające z niczym współczesnych bogaczy. To samo, co Siostra Łucja, wiedział Jan Paweł II. W pierwszych słowach na temat Orędzia, które otrzymaliśmy od Boga w Fatimie, powiedział, że jest ono „w swej istocie jak Ewangelia”.
Objawienie fatimskie to objawienie zaplanowane odwiecznie. Nim Bóg stworzył świat, już chciał, by zeszła na ziemię Jego wysłanniczka, a miało się to stać w południe, w środku maja, w trzecim roku wojny, która po raz pierwszy w historii ogarnęła cały świat i która miała trwać jeszcze wiele długich lat, aż wykrwawi się cała ludzkość i stanie się żerem dla kręgów przygotowujących się do przejęcia władzy. Bóg chciał objawić swój odwieczny plan w czasie, kiedy będą trwały ostatnie przygotowania do wybuchu wielkiej rewolucji mającej przekazać najpierw Rosję, a potem cały świat w ręce największych wrogów Boga. Objawienie miało zacząć odliczać Boży czas wśród bluźnierczych manifestacji masonów obchodzących w sercu Kościoła dwusetną rocznicę swego powstania i krzyczących, że teraz Kościół zniknie z powierzchni ziemi. Miało się to stać w kraju, gdzie masoni właśnie przejęli władzę i wprowadzali „nowy ład” - bez Boga i Jego Kościoła... W tym fermencie wywołanym przez zło uderza z nieba światło, w którym dostrzegamy zapowiedź zwycięstwa Boga i klęskę szatana. Fatima ogłasza: Nic nad Boga! Do niego należy zwycięstwo! Ono przyjdzie! Ale - dodaje Maryja w odwiecznym Bożym przesłaniu - ma ono przyjść przez nas, przez naszą współpracę z Bogiem, naszą, współczesnych ludzi.
Syn Boży mógł odkupić świat bez współpracy człowieka. A jednak przyszedł, by prosić Maryję o pomoc - o Jej „tak” na zaangażowanie w realizację planów Bożych. Bóg mógł sam zetrzeć głowę szatana w proch. A jednak dobra nowina, jaką ogłosił na granicy Raju, mówi o Niewieście i Jej potomstwu, które - samo poranione - zabije węża piekielnego. Bóg mógł na naszych oczach zesłać na ziemię swoich aniołów, którzy oddzieliliby dobro od zła i to ostatnie spaliliby w ogniu. Ale nie czyni tego. Pracę nad oczyszczeniem ziemi pozostawia nam... To właśnie ogłasza ustami Matki Bożej z Fatimy. Kiedyś prosił Maryję o współpracę, dziś wysyła Matkę Jezusa, by Ona prosiła nas o współpracę. Chce, abyśmy stanęli do walki ze złem. Bo zwycięstwo, które przyjdzie, przyjdzie przez Maryję. Ale będzie to zwycięstwo Maryi otoczonej ludźmi, którzy czerpiąc siłę z Jej Serca, będą stanowić „nowe pokolenie”. A zadaniem tego pokolenia jest rozlać Fatimę po całym świecie i wszystko uczynić „nowe”. Fatima bowiem - pisze wizjonerka - „to kanał łaski, który podlewa całą ziemię spragnioną pokoju, czystości, światła i miłości” (PF 14).
W jaki sposób ma odbywać się walka, która zakończy się zwycięstwem Jej i Jej z nami? Co mamy zrobić, by atak zła zakończył się klęską, by w roku 2017 świat obchodził święto zwycięstwa Kościoła, a nie zwycięstwa nad Kościołem? O tym pisała Siostra Łucja w swych ostatnich zapiskach, kiedy drżącą ręką kreśliła dla nas ostatnie słowa, ostatnie zdania, ostatnie wskazówki. To jej testament. To jej refleksja nad przesłaniem z Fatimy, jej manifest i manifest nowego pokolenia. Oby był to i nasz program...
By cokolwiek zrozumieć ze słów Siostry Łucji, by przeczuć „nowość” jej nauki, musimy najpierw spełnić pewne kryterium, które nazwijmy „granicznym” - owe minimum, bez którego nie przekroczymy progu poznania istoty Orędzia. Trzeba poznać i pokochać prawdę mówiącą o tym, że Bóg chce posłużyć się Maryją w swych współczesnych planach ratowania świata. Przywołajmy słowa karmelitanki z Coimbry, które układają się w piękną litanię chwały. Dla Siostry Łucji Maryja jest „Matką ludu Bożego, zbawczą bramą, bramą Niebios, ucieczką grzeszników, którzy zwracają się do Niej z wiarą, nadzieją i miłością. Ona jest Wspomożeniem chrześcijan, Matką Zbawiciela, która poprzez swoje wstawiennictwo u Boga dosięga nas swoją łaską nawrócenia oraz łaską wybaczenia dla tych, którzy szczerze żałują i o tę łaskę proszą. Ona jest Matką Bożej Łaski, Matką Bożej miłości, której symbolem jest Jej Niepokalane Serce, jest Naczyniem Bożej miłości oraz dusz zbawionych przez Jezusa Chrystusa, Jej Syna, w dziele odkupienia. Jezusa, który powierzył te dusze Jej matczynej opiece na Górze Kalwaryjskiej, mówiąc w ostatnim tchnieniu, przybity do krzyża: 'Niewiasto, oto syn Twój' (J 19, 26)” (PF 51-52).
Jeżeli Siostra Łucja powtarza wielokrotnie w swoich listach: „Pamiętajcie, wszystko jest warunkowe”, to w tym miejscu dotykamy chyba najbardziej podstawowego warunku, bez którego spełnienia Orędzie przez kolejne lata bezowocnie będzie czekało na stosowny czas, kiedy będzie czekało na chwilę, gdy zaczną pojawiać się w świecie owoce „nowej” świętości. Maryja powiedziała w czerwcowym objawieniu: „Jezus chce, abym była bardziej znana i miłowana”. To jest właśnie ten warunek: nikt nie przekroczy progu Fatimy, jeśli nie będzie znał i kochał Najświętszej Maryi Panny i nie przyjmie do swego serca prawdy o współczesnej roli Jej Niepokalanego Serca. Granice minimum zostały nakreślone w przywołanym przed chwilą cytacie. Dajmy z siebie tyle, przynajmniej tyle, na początek tyle... Zacznijmy Maryję poznawać, zacznijmy Ją miłować. Więcej niż siebie...
Dla większości spełnienie tego warunku nie wymaga większego trudu. Nasze serca intuicyjnie czują, że w Maryi mieszka potęga łaski, że jest Ona najpełniejszym naczyniem wypełnionym Bożym darem, postawionym tuż przy nas, na wyciągnięcie ręki. Człowiek z natury lgnie do Niej, podświadomie czuje, że tylko Ona może zmienić ten świat, zło zamienić w dobro. Nikt tego nie potrafi, nikt nawet nie wie, jak to zrobić. Ona wie. „Czy właśnie dlatego przychodzi teraz do nas Nasza Pani, by nas ocalić?” - pyta wizjonerka. I ukazuje reakcję ludzi na objawienia w Fatimie, nadając jej ponadczasową wartość, czyniąc symbolem tego, co cechuje każde pokolenie: „Modlili się i śpiewali z zapałem: 'Ocal, szlachetna Opiekunko, Twój lud przez Ciebie chroniony, wybrany spośród wszystkich ludów na lud Pana'. I przybywając z miast, miasteczek i wsi, z wiarą, nadzieją i miłością, przybiegają, by dowiedzieć się, co się stało”. Siostra Łucja czyni z tego marszu tłumów ku Fatimie symbol szukania przez nas wszystkich ocalenia w Maryi. Najpierw pokazuje, kto szuka pomocy u Maryi. To „biedni i bogaci, uczeni i ignoranci, jedni z wiarą inni bez niej, ciekawi cynicy”. Po co przyszli? Siostra Łucja odpowiada: Przyszli, bo „szukali najlepszego środka, by skończyć z tym wszystkim!” (PF 42).
Wizjonerka pisze, że do Fatimy trwał - i trwa do dziś - „napływ ludzi, ciągle narastający, ludzi, którzy zmęczeni i rozczarowani materializmem i oszustwami ziemi przybiegają spragnieni w poszukiwaniu nadprzyrodzoności” (PF 59). Te słowa brzmią jak początek manifestu: Fatima jest Orędziem podświadomie oczekiwanym przez ludzi, oczekiwanym przez nasze serca. Gdy wypowie się słowo „Fatima”, rozpoczyna się marsz tysięcy ludzi. Fatima działa jak magnes. Wyglądamy jej i pragniemy. Jest jak szeroko otwarta brama pozwalająca opuścić krainę kłamstwa, w której żyją - jak pisze Siostra Łucja - ludzie „rozczarowani materializmem i oszustwami ziemi”. Duszą się oni w świecie, którzy sami współtworzą, a którego cechy to: „niewiara, materializm, egoizm, nieuczciwość, nienawiść, urazy, zemsta, niesprawiedliwość, brak lojalności i miłosierdzia wobec najbliższych” (PF 15). Szukają innego, lepszego świata. Wizjonerka pisze: „W tym potoku (...) który nie ma końca, ciągle narasta i coraz bardziej się powiększa, widzę jakby to było w lustrze, lud spragniony Boga, rozczarowany i zmęczony oszustwami i pośpiechem świata na nowo pogańskiego, zmaterializowanego, egoistycznego i agresywnego, pozbawionego celu i przewodnika, który by go przeniósł do wejścia do portu zbawiennego, który by go zaprowadził do źródła wody żywej, które tryskają i gaszą pragnienie życia wiecznego” (PF 48).
Orędzie płynące z Fatimy jest jak światło, które nie pozwala zginąć i które ukazuje ludziom wyjście z cywilizacyjnego potrzasku. Co ciekawsze, Fatima pociąga najróżniejszych ludzi, nawet takich, których nigdy nie podejrzewalibyśmy o szukanie nadprzyrodzoności. Również oni szukają najlepszego środka, by położyć kres temu, co zamknęło ich w pułapce materializmu. Oni też chcą „skończyć z tym wszystkim”. Siostra Łucja tłumaczy: „Przez ten okres czasu zbiegali się ludzie pochodzący z bliska i z daleka, biedni i bogaci, uczeni i ignoranci, wierzący i niewierzący, bezbożni, ciekawi, gwałtowni, agresywni, poruszeni wokół trzech pokornych pastuszków” (PF 48). Wszyscy oni otwierają swe serca na przesłanie z Fatimy.
Dlatego Siostra Łucja mogła z mocą pisać dalej: „Widzę Boga, który pragnie podać nam swoją dłoń, aby nas zbawić, oraz przepaść grzechu, gdzie pogrzebana jest ludzkość zagubiona, zwodzona i oszukana, poszukująca na ziemi tego, co tylko u Niego można znaleźć” (PF 49). To dla niej, dla zagubionej ludzkości: „Przesłanie jest jeszcze jednym nowym światłem, które błyszczy w ciemnościach, które błyszczy pośród ciemności błędów ateizmu, tak by nie zdołał on zgasić światła wiary, które jeszcze świeci w sercach i duszach wybranych, tak by oni, podążając za tym światłem, mogli znaleźć w Jezusie Chrystusie drogę prawdy, sprawiedliwości, pokoju i miłości, jedyne wartości, które prowadzą do Życia, którego Ojciec jest źródłem - źródłem gaszącym pragnienie i upajającym wszystko na zawsze” (PF 26).
Fatima ma za zadanie ocalić wiarę... Ma zacząć budować nowy świat. Ma być to owoc współdziałania Nieba i ziemi: Maryi i tych, których Łucja nazywa „wybranymi”. Choć nieliczni, nawróceni i zjednoczeni z Bogiem staną się narzędziem pokojowej zmiany świata.
Wiara „jeszcze świeci w sercach i duszach wybranych”... W tych słowach Siostry Łucji znajdujemy pierwszą wzmiankę o ograniczeniu misji Orędzia. Choć skierowane do wszystkich i pociągające wielu, to jednak nie wszyscy staną się dziećmi Maryi. Ci, którzy przyjmą je do swych serc, otrzymują nazwę „wybranych”. Z jednej strony to ludzie uprzywilejowani, z drugiej - jednak nieliczni. To na tych wybrańcach spoczywa misja doprowadzenia do zwycięstwa dobra nad złem, Kościoła nad antykościołem. Do wybrańców Maryi należy zwycięstwo. Łucja, przywołując na pamięć życie błogosławionych Franciszka i Hiacynty i powołując się na swoje osobiste doświadczenie, przypomina obietnicę Matki Bożej: „'Nigdy Cię nie opuszczę. Moje Niepokalane Serce będzie twoją ucieczką i drogą, która cię zaprowadzi do Boga' - 'Będziecie musieli wiele cierpieć, lecz łaska Boża będzie waszym pocieszeniem'”. To właśnie łaska i matczyna opieka Niepokalanego Serca Maryi, której Bóg ich powierzył, sprawiła, że oparli się gwałtownym falom burzliwego morza, które wzburzyło się wokół nich. I prowadzeni jakby niewidzialną ręką, szli tam spokojni i cisi, stąpając po ziemi, którą Bóg wybrał, aby stamtąd zabrać odbicie swojego Bezkresnego Światła aż po krańce ziemi. Jak wielki jest Bóg! I tylko On jest w stanie dokonać takich cudów!” (PF 48).
Obietnica opieki Niepokalanego Serca Maryi jest złożona każdemu z nas. Matka Najświętsza, Matka Jezusa i nasza sprawi, że nie złamie nas nic, że już jesteśmy zwycięscy. Siłę czerpiemy z Serca, które zwyciężyło. I choć zaatakują nas gwałtowne fale, w sercach zachowamy pokój. Wbrew wszystkiemu zaniesiemy Światło Boga aż po krańce ziemi!
Tą wiedzą dzieli się z nami Siostra Łucja. Czyni to jeszcze wtedy, gdy ponownie pisze o swych niezwykłych doświadczeniach: „Pójdę, Panie, przed Twój ołtarz, złożyć ten kwiat zerwany w ogrodzie Twojej miłości, choć zerwany z krzaka różanego pełnego kolców, by obrywając rozsypywać jego płatki na Twoich i moich drogach, płatki rozproszone, unoszone i wleczone przez wiatr na ziemi, deptane przez wędrowca” (PF 11).
Jej miłość oznaczała ból, bo ofiarowanie Bogu pięknego kwiatu oznacza kaleczenie się o różane kolce. Jej miłość nie dbała o to, co stanie się z darem ofiarowanym Bogu. Nie przywiązywała do niego kartki z opisem, do czego ma być wykorzystany jej dar. To Bóg sam ma decydować, nie ona. A jeśli płatki jej miłości zostaną porwane przez wiatr i podeptane przez przechodnia? Siostra Łucja wierzyła, że nawet w tym, co po ludzku nie miało sensu, co było zmarnowaniem daru, jest ukryty najgłębszy sens. Zna go Bóg. Dlatego Siostra Łucja była w swym dawaniu Bogu dowodów miłości tak wolna i radosna.
Czy trzeba dodawać, że jest to umiejętność nielicznych - tych „wybranych”?
Wincenty Łaszewski
NASZ DZIENNIK, 13 X 2009
www.naszdziennik.pl